Rządy Czerwonych Khmerów Pol Pota uważane są za jeden z najbardziej okrutnych reżimów w historii ludzkości. Co prawda pod względem brutalności niczym szczególnym raczej nie zaimponowali, wpisali się po prostu w standardy innych totalitaryzmów, to jednak skuteczność eksterminacji zdecydowanie ich wyróżnia. Na skutek morderstw, tortur, głodu i kompletnego rozłożenia gospodarki, pod ich rządami życie straciło od 1,7 do 2,3 mln mieszkańców kraju, tj. aż do 35% społeczeństwa (to jakby w Polsce wybić ok 13 mln ludzi). W obecnej Kambodży nie ma chyba rodziny, która nie straciła kogoś bliskiego w tamtym okresie.
W latach 60' w Kampuczy (tak wtedy nazywała się Kambodża) aż 90% społeczeństwa stanowią chłopi, najczęściej niepiśmienni, żyjący w skrajnej biedzie, a więc łatwi do aktywizacji politycznej. Sytuację kraju pogarsza wojna wietnamska, Amerykanie bombardują Kambodżę, aby zniszczyć kanały przerzutowe i bazy operacyjne północnych Wietnamczyków. W efekcie ginie nawet do pół miliona miejscowej ludności, a kraj pogrąża się w coraz większym chaosie i nędzy. Taka sytuacja sprzyja rewolucyjnym ideom.
Na początku lat 70' wybucha wojna domowa. Trwa 5 lat, a powolną przewagę zyskują komuniści dowodzeni przez Pol Pota. W ich ręce wpadają kolejne prowincje kraju, wreszcie 17 kwietnia 1975 r. wewnętrzny konflikt militarny dobiega końca, Czerwoni Khmerzy wkraczają do stolicy kraju - Phnom Penh i zdobywają pełnię władzy. W mieście oczekuje się ich z obojętnością lub nawet pewną nadzieją. Zmęczeni nieustanną wojną Kambodżanie nie mają już siły walczyć. Co prawda gdzieniegdzie słychać pogłoski na temat okrucieństwa oddziałów Pol Pota, jednak albo się im nie dowierza albo winę za ową brutalność zrzuca na trudy codziennej wojennej pożogi. Po przejęciu władzy terror ma ustać, a kraj wreszcie złapać głębszy oddech.
Tak się jednak nie dzieje, a pętla wokół szyi Kambodżan ma dopiero się zacisnąć. Khmerowie nie próżnują. W zaledwie 3 dni ewakuują całą stolicę, rozpoczyna się festiwal bestialstwa i absurdu nie znany ludzkości. Zarządza się, że cała gospodarka ma opierać się na ryżu. Pol Pot liczy że plony wzrosną kilkukrotnie, a zysk z eksportowanych zagranicę nadwyżek zostanie przeznaczony na industrializację kraju. W efekcie do pracy na roli wysyła się ludzi do tego kompletnie nie przygotowanych. Lekarze, inżynierowie, prawnicy, intelektualiści - wszyscy z dnia na dzień zostają przeniesieni na wieś i wygnani do pracy na polach ryżowych. Buntujący się są zabijani na miejscu, ryż często nakazuje się uprawiać na zupełnie do tego nie nadających się ziemiach. Za niewystarczające plony winę, najczęściej karaną śmiercią, ponoszą oczywiście pracownicy.
To jednak tylko początek kompleksowej planu stworzenia nowego społeczeństwa. Wraz z zajęciem Phnom Phem Czerwoni Khmerowie ustanawiają rok zerowy, ma rozpocząć się nowa era historii. Likwidacji ulega własność prywatna, wszystko musi być wspólne, Karę śmierci można dostać nawet za zrywanie z drzew bananów dla głodujących bliskich. Pieniądze przestają istnieć, często rozdziela się rodziny, dzieci zabiera matkom pod opiekę partii, rozpoczyna się szeroko zakrojoną walkę z wszelkimi przejawami religii, zakazuje się nawet płakać po utraconych bliskich!
Rządu reżimy przetrwały do 79 roku. Eksterminacji uległy przede wszystkim sfery wykształcone, życie straciło aż 82% oficerów oraz 50% lekarzy. Podobno by zasłużyć na karę śmierci często wystarczyło nosić okulary lub mieć zbyt miękkie dłonie. W tym kontekście groteskowo przedstawia się fakt, że większość dowództwa komunistów było ludźmi szeroko wykształconymi. Pol Pot pochodził z dobrego domu, a studia ukończył w prywatnej szkole w Paryżu.
Kambodża do dzisiaj nie otrząsnęła się z czerwonokhmerskiej hekatomby. Utrata tak ogromnej liczby obywateli, w tym przede wszystkim tych lepiej wykształconych musi przez pokolenia odbijać się na kondycji kraju. Nawet rozliczenia z przeszłością idą opornie, do tej pory skazano bodajże tylko jednego z ówczesnych przywódców. Nie wiem skąd ten brak energii do rozprawienia się z tamtymi czasami.
W Phnom Phem istnieją dwa główne ośrodki muzealne związane z ludobójstwem: więzienie Tuol Sleng i znajdujące się pod miastem tzw. Pola Śmierci.
Więzienie zajmowało 4 budynki, przed przybyciem Czerwonych Khmerów pełniło funkcję liceum. Sale szkolne przebudowano na cele i pomieszczenia tortur. Z 20 000 osób przetrzymywanych w Tuol Sleng przeżyło zaledwie 12. Większość zginęła podczas przesłuchać albo potem, przewieziona na pola śmierci. Jeden z ocalałych stworzył kolekcję rysunków przedstawiających więzienne życie, część z nich wystawiona jest na terenie ośrodka:
Uwagę przykuwa więzienny regulamin:
Np. punkt 6: w trakcie biczowania lub elektrowstrząsów nie wolno ci krzyczeć. Całość przetłumaczona na wiki.
Tuol Sleng istniało aż do końca reżimu, uwolniła je dopiero nacierająca armia wietnamska na początku 1979 roku. Nie uratowano jednak nikogo, bo uciekający Khmerowie wymordowali resztki więźniów. Zachowało się kilka zdjęć zrobionych zaraz po wejściu Wietnamczyków do ośrodka:
Po wizycie w Tuol Sleng udaliśmy się do Choeung Ek, znajdującego się pod Phnom Penh najbardziej znanego pola śmierci.
Zamordowano tu 17 000 ludzi, w większości byli to właśnie byli więźniowie Tuol Sleng. Ofiary przywożono ciężarówkami w nocy i od razu kierowano do egzekucji. Nie były to wiec obozy koncentracyjne, gdzie trzymano więźniów w oczekiwaniu na dalsze decyzje, tylko miejsca natychmiastowej eksterminacji, najczęściej dokonywanej jeszcze tej samej nocy. W miarę zwiększania się transportów okres ten jednak się wydłużał, czasem "aż" do 2-3 dni.
Jako że naboje były zbyt cenne egzekucji dokonywano bardziej prymitywnymi narzędziami. Stosowano pałki, piły, ostre liście i inne rzeczy, które były łatwo dostępne. W efekcie egzekucja trwała aż od 5 do 7 minut, a śmierć więźnia powolna i męcząca.
Ciała wrzucano następnie do masowych grobów i polewaną substancjami chemicznymi. Po pierwsze by wyeliminować swąd, po drugie dobić ewentualnych żyjących. Do dzisiaj widać wgłębiania w terenie po tamtych zajściach:
Nie oszczędzano nikogo, motto Pol Pota brzmiało: "lepiej zabić niewinnego, niż przez pomyłkę wypuścić na wolność wroga rewolucji". Masowo zabijano także dzieci, poniżej drzewo o które podobno roztrzaskiwano noworodki, często na oczach matek. Powszechną zasadą było mordowanie całych rodzin, nie chciano bowiem pozostawiać przy życiu potencjalnych przyszłych wrogów pragnących zemsty.
Aby zagłuszyć krzyki mordowanych, egzekucjom towarzyszyła grana z licznych głośników reżimowa muzyka. Ostatnim co słyszeli skazani były więc rewolucyjne melodie.
Na środku obiektu muzealnego, już po wyzwoleniu, w latach 80' wybudowano buddyjską stupę. Zgromadzono w niej 5000 czaszek, które oznaczono po płci, wieku i sposobie zadania śmierci:
Reżim przetrwał aż 4 lata. Jeszcze w latach 90' kontrolował część kraju, a ONZ uznawało go jako oficjalny rząd aż do 1990 roku! Wynikało to z tego, że nowa, pokhmerowa władza w Kambodży była sprzymierzona z Wietnamem i co za tym idzie ze Związkiem Radzieckim. Natomiast w latach 70' gdy reżim dokonywał masowych zbrodni wielu zachodnich intelektualistów, nie mając wiedzy o stanie faktycznym, entuzjastycznie wręcz popierało Pol Pota i jego partię, twierdząc że wcielają oni w życie idee egalitarnego, socjalistycznego społeczeństwa. W więzieniu Tuol Sleng jest nawet wystawa poświęcona szwedzkim dziennikarzom, których Czerwoni Khmerzy zapraszali do Kambodży i organizowali propagandowe wycieczki, pokazując tylko te nieliczne elementy krajowego krajobrazu, które pokazać mogli. Potem dziennikarze ci pisali w zachodniej prasie artykuły wychwalające kambodżańskich komunistów, a nawet deprecjonujące świadectwa nielicznych uciekinierów, którzy opowiadali o bestialstwie reżimu. Większość do dzisiaj nie przeprosiła.